#czytam
Numer pięć. Autorem @rdarmila, tytuł: Pożar na pustkowiu. Droga do Kilumary.
Najsampierw, tytuł i okładka. Zupełnie mi się nie podobają! Tytuł imho ma się nijak do treści i jest po prostu nudny. Coś jakby książki o Conanie Barbarzyńcy zatytułować "Lasy i skały. Ku walce". Ale pod tym szarym papierem jest tekst, i to jaki! Jedna z tych na palcach jednej ręki (poza klasykami jak Lem, Dukaj, Zajdel czy Huberath) policzalnych polskich fantastyk, które naprawdę mnie wciągnęły i rozkochały.
Raz, że genialnie napisany i pokazany świat. Nie jakiś wybitnie nowatorski. Od kontekstów XX-wiecznej polityki gęsto. Ale to zupełnie nie przeszkadza, wręcz pomaga. To świat zrozumiały ale kryjący tajemnice. Skąd się ta mgła wzięła? Ląd jako wyspy na oceanie trującego gazu? Co ładuje te cholerne duszperły? Kiedy zadajesz sobie takie pytania to już wiesz, że weszło, przyjęło się i ukorzeniło! :-)
Dwa, że postaci soczyste - ja wiem, to słowo jest tragicznie wyświechtane, ale tu pasuje idealnie, bo mają i ciała, i dusze, i soki trawienne, ogółem wszystko, co pozwala się z nimi zaprzyjaźnić, trochę zrozumieć i czasem z nimi pokłócić a czasem wychylić szklaneczkę pod ich los.
Trzy: to jest tak dobrze opowiedziane. Język nie wysilony, nie ponawtykany zbytnio światobablem (tyle, ile trzeba), nie za prosty i nie za hermetyczny. Autor ma dar, umie, lubi i czuje/ czerpie radość z opowieści. I ma bardzo szeroki, bogaty język. Zatem czytać to jak słuchać dobrego opowiadacza. Przyjemność!
Cztery. Na podstawie tekstu nie umiem stwierdzić, na którą partię głosuje Autor. Nie wyczuwam, o czym rozmawia przy piwie z kolegami. Nie muszę się bać czytać jego wpisów w socialmediach. I o to kurde chodzi. Ta książka pozbawiona jest prawie wszystkich typowych sznytów i patentów polskiego maszynowego pisania fantastyki. Tych, o których pisałem na przykład tu: https://101010.pl/@rorq/109732637126402459
Żeby nie było supersłodko: owszem, troszkę mi czasami przeszkadza zbytnia infantylność pewnej postaci, ale to się mimo wszystko broni kontekstem.
Poza tym, choć próbuję się do czegoś przyczepić, to nie umiem. Sporo czasu spędziłem kiedyś w teatrze, wiem sporo o tych sznurkach od dekoracji, które są z tyłu, za aktorami. I choć prawie zawsze je widzę, gdy oglądam coś, lub czytam, to albo skupiam się na nich (wówczas dzieło jest słabe) albo są w ślepej plamce moich oczu, są zupełnie nieważne, bo rozpływam się w odbiorze treści i formy.
I tak jest z tą książką. Żal, że nie była dłuższa, bo miałbym więcej przyjemności. Teraz jestem wygłodniały tomu drugiego, a potem kolejnych, szanowny Panie Autorze!
PS. Mam wrażenie, że jeszcze niedawno można było wpisać w toota więcej, niż 2000 znaków. A tu taki zonk. Najpierw było 3200. ;-)