@mkljczk @Mateusz @m0bi @TOrynski @wariat
Ależ jak najbardziej może być zobligowany moralnie, jeśli się do tego moralnie zobligował wobec swoich użytkowników. Jeśli np. obiecuje im jakiegoś rodzaju politykę moderacyjną (powiedzmy: apolityczną), to jak najbardziej jest moralnie zobligowany się tego trzymać.
Może też być moralnie zobligowany w inny sposób, jeśli np. jest instytucją która ma jakieś cele statutowe, na które np. co gorsza zbiera na te cele darowizny. Albo nawet jeśli jest po prostu osobą, może czuć się do czegoś zobligowany innym moralnym celem, być może wspólnym z innymi ludźmi, i z tego tytułu podlegającym ocenie (jak np. budowa interoperacyjnej sieci).
Świat moralnych zobowiązań naprawdę nie kończy się na wymogach protokołu. To że właściciele instancji nie mają akurat jakichś obowiązków z tytułu protokołu federacji, nie oznacza, że są jako grupa zwolnieni ze wszystkich innych moralnych rozterek i nie są do niczego zobligowani „w żaden sposób”.
Ale ta wizja właściciela instancji jako tego Übermenscha, co to go już nie sięgają ludzkie obowiązki moralne, bo on jest panem bazy danych, jest jednocześnie i śmieszna moralnie, i bardzo symptomatyczna dla tej toksycznej kultury tech-bros, która jest chorobą fedi.
@mkljczk @Mateusz @m0bi @TOrynski @wariat
Ok, przyjmuję do wiadomości Twoją twierdzącą odpowiedź na moje pytanie, czy jeśli właściciel instancji coś obiecuje to go to w żaden sposób do niczego nie obliguje moralnie. Bo faktycznie, tylko takie amoralne stanowisko pozwala obronić Twoją początkową tezę, że „żaden właściciel instancji nie jest w żaden sposób zobligowany itd. itd.”. No i jest to właśnie zgodne z tą wizją właściciela instancji, którą przed chwilą skrytykowałem. Dziękuję że sobie to potwierdziliśmy.
Na marginesie: to przekonanie, że skoro „wszystko jest polityczne” to „apolityczność” jest pustosłowiem, jest właśnie do bólu naiwne, to jest takie nastoletnie czarno-białe myślenie, i trochę jestem za stary, żeby na mnie działało takie wyższościowe cyniczne sarkanie z takich pozycji.
Podobnie zresztą — jeszcze bardziej na marginesie — jak inne równie modne przekonanie, z którym się stykam po lewej stronie: że skoro nieosiągalne jest coś takiego jak „obiektywna wiedza”, to instytucje nauki równie dobrze mogą uznać dążenie do tej obiektywnej wiedzy za pustosłowie i włączyć „metodologię zaangażowaną”. Ten sam mechanizm.
Jak inne modne teorie z tej politycznej strony, to się oczywiście rozsypuje przy pierwszym poskrobaniu. Ale jak tu ostatnio można było zobaczyć, ludzie bardzo źle reagują na próby skrobania ich ulubionych teorii, więc cóż.
Ale jak najbardziej przyjmuję tu do wiadomości że widzisz to przeciwnie.
@mkljczk @Mateusz @m0bi @TOrynski @wariat
Trudno mi poważnie uwierzyć, że nie widzisz nawet różnicy stopnia między podejściem typu: „staramy się uczciwie zachować uważność na to, żeby ludzie z którymi się politycznie nie zgadzamy mieli równy głos, może wykluczając najgorsze skrajności, ale akceptując i starając się brać poprawkę na to że wybór co jest skrajnością a co nie zawsze jest jakoś przefiltrowany przez naszą własną perspektywę polityczną, i że czasem i tak nie ma ucieczki przez politycznym zabarwieniem różnych decyzji, jak np. tej że debata publiczna to dobro wspólne”, a: „no dobra, to ludziom tego nie powiemy, ale u nas dopuszczamy tylko treści zgodne z naszą polityczną narracją, a po prostu usuwajmy wszystko co dla tej narracji niewygodne, wtedy nasi wygrają i świat będzie lepszy”.
Tak samo zresztą, trzymając się tej analogii którą rzuciłem, jak w nauce. Od dość trywialnej refleksji, że nie da się dotrzeć do absolutnej obiektywnej prawdy, bo zawsze jest przynajmniej przefiltrowana przez język, można pójść albo w stronę: „no dobra, to jakie narzędzia możemy wdrożyć, żeby przynajmniej w miarę możliwości wykrywać i neutralizować nieuniknione uprzedzenia perspektywy wszystkich badaczy”, albo w stronę: „no dobra, to po prostu olejmy tę całą prawdę, prawda jest dla naiwnych, i skoro w perspektywie badawczej zawsze są jakieś nieuniknione uprzedzenia, no to to po prostu umieśćmy tam nasze słuszne uprzedzenia i już”.
Zupełnie serio widziałem tu kiedyś nieironiczne wezwanie, zaboostowane przez kogoś z moich akademickich znajomych, żeby akademicy porzucili śmieszną naiwną misję „dążenia do prawdy”, bo przecież to ułuda dla dzieci, i zamiast tego zajęli się po prostu dostarczaniem amunicji lewicy, bo wtedy będzie z nich przynajmniej pożytek.
@mkljczk
Całkowicie się zgadzam że sama decycja jest polityczna! Jeśli dwie osoby rozważają założenie instancji, i jedna proponuje moderację ściśle po linii politycznej, a druga mówi, że lepiej zrobić instancję apolityczną — to niewątpliwie decyzja, którą podejmują, ma aspekt polityczny.
Nie zgadzam się natomiast zupełnie, że rozróżniającą wartością jest tu transparentność. Jeśli poruszamy się tylko po osi transparentności, to alternatywą dla instancji typu „niejawna ścisła cenzura wg narracji politycznej” byłaby instancja typu lewacki space: „*jawna* ścisła cenzura wg narracji politycznej”. To nie jest ta różnica o której tu mówimy, i po prostu szukasz słowa żeby nie powiedzieć „apolityczność”.
Żądasz od tej apolityczności żeby była jakimś absolutem, wszystko albo nic, i dlatego degeneruje Ci się do zera i przestaje być użytecznym pojęciem. Równie dobrze można by powiedzieć: absolutna transparentność nie jest możliwa, prawdziwe motywy decyzji moderatorów są ukryte w ich głowach nawet przed nimi samymi, więc możemy tylko mówić o różnych nietransparentnościach.
A to po prostu jest inna oś.
@mkljczk
I szczerze mówiąc miałem trochę nadzieję, że sięgnięsz raczej po słowo „tolerancja”, w takim znaczeniu w jakim używał go np. Popper (np. formułując swój Paradoks). To by otworzyło całą kolejną gałąź rozmowy o zmianie znaczenia tego pojęcia, ale ja nawet chętnie oddałbym „apolityczność” za popperowską tolerancję.